piątek, 18 października 2013

Rozdział 5

4 maja 1996 sobota

Stan Martiego(szczur, którego oswoiłem) pogarsza się. Weterynarz stwierdził, że nie jest w stanie pomóc, nieczęsto zdarzają się mu tacy pacjenci. Niestety zdążyłem się do niego przyzwyczaić. Jest mniej wkurzający niż dzieci mojego kuzyna. Nauczyłem go już wspinać po mojej nodze, brzuchu i klatce piersiowej, aby w końcu osiadł na ramieniu. O dziwo pierwszy raz czuję, że nie dam rady znieść samotności, gdy on odejdzie.

13 maja 1996 poniedziałek

Może postąpiłem źle. Może nie powinienem oswajać Martiego. Zrobiłem głupotę. Jak mogłem wszczepić mu opluxum. To chyba z desperacji. Boję się, boję się. Zależy mi na głupim zwierzęciu, czy to nie zabawne? Przecież wiedziałem, że długo nie pociągnie. Za dużo chorób, był za młody. Jednak to zrobiłem.
Człowiek jednak jest głupcem. Pozwala wtargnąć do swojej duszy czemuś, świadomy faktu, że to zaraz odejdzie.

30 maja 1996 czwartek

Niesamowite! Po 17 dniach Martie jest jak nowy. Żadnych oznak chorób, całkowicie wyzdrowiał. Przecież ledwo co utrzymywał się na swoich kruchych łapkach. Wszystkie eksperymentalne zwierzęta po tym czasie zamarzały. Czyżby to przełom w moich badaniach? Czy opluxum wszczepione w chory organizm lepiej się oswaja i wspomaga zwierzę? Nie mogę oczywiście już świętować, ale będę trzymać kciuki za Martiego. Przeraża mnie fakt, że nie będę mógł go dotknąć, ale będę pocieszać się myślą, że wciąż żyje.




- Ale jak to?! - Jane krzyknęła, a ja automatycznie odsunęłam telefon od ucha. - Jesteś tam kompletnie sama?
- Na to wychodzi – mruknęłam, siedząc w wannie w niewielkiej łazience. Wrząca woda pochłonęła moje ciało, a ja, nareszcie odprężona po całym dniu leżenia w nudnym łóżku i odpowiadania na głupie pytania doktora poczułam się wolna. - Chyba się tym nie przejmuję.
- Chyba? Co oznacza twoje chyba?
- Wyobraź sobie, że trafiłabym na jakiegoś zboka-podglądacza. Nie byłby on przyjemnym kompanem.
- Litości, Rechi. Wolisz być pustelnikiem, gdy możesz nabijać się z napaleńca?
- Najwidoczniej. Nie spakowałam odpowiedniej bielizny na takie przeżycia – parsknęłam, wyciągając czerwone nogi z wody.
- Jutro postaramy się wpaść z Jasonem.
- Tylko przynieście coś słodkiego. Błagam.
- Hmm, da się zrobić. - Nastąpiła przerwa, a potem Jane ryknęła – NIE MAMO, NIE CHCĘ KIEŁBASY. TAK. TAK. ZJEM KANAPKI.
- Kiełbasa jest bardzo smaczna – zaśmiałam się.
- No pewnie – odpowiedziała. - Sorki, ale muszę kończyć. Mama mnie chyba nie słyszy.
- To musi być głucha.
- Ha ha. Dobranoc.
- Pa.
Odłożyłam telefon na szafkę stojącą obok wanny. Popatrzyłam na parę lecącą do góry, która oblegała moje nogi. Usiadłam, jeszcze raz oblewając się gorącą wodą, po czym wstałam, sięgając po ręcznik. Natychmiastowo zakręciło mi się w głowie, więc przyległam do zimnej ściany. Oparłam się o nią, próbując odegnać rozmazany obraz z mojej głowy. Zawsze tak było, gdy kąpałam się w ciepłej wodzie. Wstawałam i było mi słabo. Mimo to nigdy nie odmówiłam sobie tej przyjemności, chociaż wiedziałam, że powinnam lać nieco zimniejszą wodę.
Gdy kolorowe plamki zniknęły, owinęłam się ręcznikiem i stanęłam mokrymi stopami na futrzanym dywaniku. Szybko wytarłam się suchym szorstki materiałem i ubrałam czarną bieliznę. Stanęłam przed wielkim lustrem, spoglądając na swoje ciało.
Nie mogłam powiedzieć, że byłam brzydka. Nie mogłam także przyznać, że byłam piękna. Nie narzekałam na swoje ciało. Miałam falowane brązowe włosy po ramiona, piwne oczy. Cóż, moje piersi nie były kosmicznych wielkości, ani nie miałam idealnej talii, a tu i ówdzie można było dostrzec skutki obżerania się snickersami. Byłam przeciętna, jak miliony innych przeciętnych dziewczyn na Ziemi, i z tego powodu się cieszyłam.
Szybko założyłam granatowe spodenki i szeroką niebieską koszule nocną. Wyszłam z łazienki, cicho zamykając za sobą drzwi. Światła na korytarzu były pogaszone, więc po omacku spróbowałam dostać się do mojego pokoju. Nie było tu żadnych okien, co utrudniało cała sprawę. Odliczałam kroki. Dziesięć, piętnaście...
TRZASK!
Gwałtownie odwróciłam się w stronę dziwnego dźwięku. Oczywiście nic mi to nie dało, bo i tak niczego nie widziałam. Stałam osłupiała, przygotowując swoje ciało do ucieczki – bądź obrony.
TRZAK! Następnie usłyszałam ciche klniecie, a potem ktoś zaświecił światło.
Przede mną pojawił się wysoki czarnowłosy chłopak z zielonymi oczami, które patrzyły na mnie z drwiną.
- Co jak co, ale wiedz, że faceci wolą bardziej obcisłe koszulki.
- Obiecuję, że jak jakąś znajdę, to z przyjemnością ci ją pożyczę – rzuciłam z uśmiechem w jego stronę.
- Nowa jest waleczna, lubię takie tygrysice. - powiedział, stając obok mnie i imitując dłonią kocią łapę.
- Nowa? - spytałam zdziwiona.
Chłopak natychmiast przybrał kamienną twarz. Zerkał w moją stronę, jakby chciał coś przekazać. Przybliżył twarz do mojego ucha i szepnął:
- Witam w piekle.
Odwróciwszy się, zniknął w nieoświetlonej części korytarza.
Zostałam sama, z zbitą wazą na środku pomieszczenia, i z lodowatym dreszczem nawiedzającym moje ciało. Niski głos chłopaka dalej dźwięczał w mojej głowie, pozostawiając za sobą echo rozbrzmiewające coraz to ciszej echo. Po chwili ocknęłam się i ruszyłam do pokoju. Szybko rzuciłam ciuchy i telefon na jedno z krzeseł, po czym położyłam się na łóżku, przykrywając lodowatą pościelą. Błagałam, by sen pochłonął mnie jak najszybciej.

- Wstawaj! - wrzasnął radosny głos tuż obok mojego ucha.
- Jane, puka się! - krzyknęłam zdenerwowana, przecierając oczy.
- Pukałam, ale królewna spała. Przynieśliśmy coś słodkiego!
- Daj. Batonika. Już. - Rozbudzona usiadłam na łóżku, zauważając Jasona, który trzymał w rękach czerwone opakowanie z napisem „CUKIER BIAŁY”.
- Za swoje beznadziejne powitanie wygrałaś kilo cukru! - zaśmiał się chłopak.
- Przepraszam – próbowałam zachować resztki spokoju, jakie we mnie pozostały – ale co to ma do cholery być.
- Chciałaś coś słodkiego, więc postanowiliśmy zaszaleć – dziewczyna usiadła na skraju łóżka. Niemal od razu zepchnęłam ją na podłogę.
- Jesteś niegodna tego miejsca – syknęłam przez zęby.
- Dobra, nie chcę, byś nas dziś zabiła – wtrącił się Jason. - To są moje zakupy. Matka zrobiła dość długą listę i postanowiliśmy cię  wkręcić. - Wyciągnął z kieszeni snickersa i rzucił go na pościel. - Smacznego.
- Nie wybaczam tak łatwo – parsknęłam.
Chłopak wyciągnął z kieszeni drugiego batonika, i postąpił tak samo jak z pierwszym.
- Grzechy odpuszczone – mruknęłam, rozpakowując zdobycz i zatapiając w niej swe zęby. Dopiero teraz przypomniałam sobie, że nie jadłam kolacji.
- Ubierz się, a my spytamy się doktorka, czy możesz wyjść na spacer – oznajmiła przyjaciółka, wstając z podłogi i wychodząc razem z Jasonem.
Wyskoczyłam z łóżka, biorąc do rąk pierwsze lepsze ubrania i zakładając je na siebie. Pomysł spaceru brzmiał wspaniale. Zerknęłam w lusterko po drugiej stronie pokoju. Moje włosy stanowiły istne gniazdo dla ptaków. Chwyciłam szczotkę, zrobiłam parę machnięć wokół głowy, po czym rzuciłam ją w kąt pomieszczenia i wyszłam.
Zbiegłam schodami na dół, kierując się wprost do gabinetu doktora Weegsa. Drzwi były otwarte, więc nawet nie zatrzymałam się, by zapukać. Ku mojemu zdziwieniu zastałam tam tylko Jasona i Jane, przeglądających papiery na biurku.
- Gdzie rudowłosy psychopata?
- Nie ma go – odpowiedział chłopak.
- Więc... Co robicie?
- Rutynowa selekcja dokumentów.
- Od kiedy bawicie się w inspektora Gadżeta? Nie przeszukuje się kogoś rzeczy dla zabawy.
Jane uniosła głowę w moją stronę.
- Jesteś pewna?
- Dobra, pokażcie to – dodałam, stając obok nich i przerzucając niezrozumiałe dla mnie strony pokryte atramentem.
- Patrzcie – Jason podniósł kalendarz leżący obok kartek, odsłaniając czarny zeszyt. Wyglądał na dość stary i zużyty. Musnęłam palcami pogniecioną okładkę.
- Mogę w czymś pomóc? - za swoimi plecami usłyszałam głos Weegsa. Cała nasza trójka odwróciła się w tym samym momencie.
- Właściwie to tak – próbowałam mówić wolno i zrozumiale, ale moje serce bijąc jak szalone ledwo mi na to pozwalało. - Chciałam się zapytać, czy mogę wyjść na spacer? Świeże powietrze dobrze by mi zrobiło.
- Jeśli chcesz świeżego powietrza, otwórz okno w pokoju - rzucił oschle. - A teraz przepraszam, ale musicie opuścić mój gabinet. Muszę wypełnić parę protokołów, a do tego niezbędna jest cisza.
- Przepraszamy za najście.
Jane wyszła jako pierwsza, za nią ja, a na końcu Jason. Powoli wchodziliśmy po schodach, prawie to skacząc po stopniach, przez co w całym domu nieprzyjemnie skrzypiało.
Gdy tylko zamknęłam drzwi od pokoju, powiedziałam:
- Muszę się stąd jak najszybciej wyrwać.


__________________________


i tak oto kawałek zamiarów Weegsa - jak i moich - został odsłonięty.
mam nadzieję, że dalej uda mi się utrzymać akcję, nie zanudzając was. bardzo dziękuję wszystkim komentującym. wasze opinie pomagają zabrać się za następny rozdział :D

12 komentarzy:

  1. Piszesz na prawdę niesamowicie. Nie mogę się doczekać co będzie dalej...
    A tak w ogóle, to jestem s t r a s z n i e ciekawa, kim był chłopak z zielonymi oczami ;)
    PZDR <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuuu zapowiada się naprawde ciekawie, nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Gratuluje pomysłu, nie spotkałam się z czymś takim :)

    OdpowiedzUsuń
  3. ehh, wydrukuje to i oprawię *-*

    OdpowiedzUsuń
  4. rozdział wyjaśnil bardzo wiele zagadek zarazem zostawiając czytelnika pogrążonego w myśleniu "co knuje ten doktorek?" oraz "kim jest ten chłopak?" Bardzo podoba mi się pomysł z kalendarzem i twój styl pisania :) Weny życzę ;d

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne jak zawsze i bardzo bym się ucieszyła jak byś skończyła mroczne życie shari

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten czarnowłosy chłopak z zielonymi oczami przypomina mi Maxa z mrocznego życia Sharlyn

    OdpowiedzUsuń
  7. Powiem szczerze, że pożarłam to opowiadanie jednego dnia. Jest super. Bardzo podobają mi się postacie przez Ciebie wykreowane, szczególnie Jane. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział i błagam napisz co się stało z tym szczurem (nie wiem czemu ale go bardzo polubiłam)
    Pozdrawiam i życzę weny ;D

    OdpowiedzUsuń
  8. No, więc hej :>
    Bloga zauważyłam już kilka dni temu i dodałam do zakładek z myślą, że kiedys przeczytam. Przyszedł czas na kiedyś i trochę się zniecheciłam. Czym? Tłem. Nie mam do niego nic, tylko po prostu przez nie czcionka zlewa się i trudno odczytać pierwsze zdania (na tablecie, bo jak na laptopie to nwm). Radziłabym zmienić albo czcionkę powiększyć tylko, żeby było lepiej widać :3
    Zacznę od tego, że wczorajszą noc spędziłam na czytaniu pod kołdrą tej historii próbując rozszyfrować pierwsze zdania, wyrazy po lewej stronie, ale się udało. Dobrnęłam aż tutaj i... szczerzę mówiąc nie żałuję :) Fajnie się zaczyna, nie mam żadnych zastrzerzeń, ale kilka podejrzeń... :D
    No i w sumie tylko problem tej czcionki... Jeśli na komputerze jest lepiej widać to sory, ale ja po prostu wolałabym się nie męczyć z tym pół godziny ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Pozdrawiam i z niecierpliwoscią czekam na kolejny rozdział c:

    OdpowiedzUsuń