piątek, 1 listopada 2013

Rozdział 6

3 grudnia 1996 wtorek
Nie pisałem przez dłuższy czas. Chyba po prostu nie miałem chęci. Szczur nadal żyje i świetnie sobie radzi. Niedawno odkryłem nową zaletę – nie można było go zabić. Trochę przerażał mnie ten fakt. Oczywiście potem zrozumiałem, że nie chodziło o to, że szczur zostanie nieśmiertelny. Zaczął się starzeć. Jak ludzie, jak inne zwierzęta – dorastał. Niestety czułem się samotny. Nie mogłem go pogłaskać, nie mogłem się z nim pobawić bez ryzyka zamrożenia. Wydaje mi się, ze on też czuje, że wszystko, czego dotknie swoimi małymi, delikatnymi łapkami zamieni się w lód.
Lecz dałem mu życie. Chyba powinienem być z tego dumny?
Kolejną ważną rzeczą jest śmierć mojego kuzyna. Przekazano mi tyle, że podróżował z żoną autem, gdy ciężarówka jadąca z naprzeciwka ich zmiażdżyła. Andia i Samuel zostali przekazani pod moją opiekę. Dwójka denerwujących dzieciaków będzie problemem. Z drugiej strony kuzyn narzekał, że Andia dość często choruje. Czy będę mieć z tego jakieś korzyści?



Siedziałam na łóżku, nerwowo wymachując nogami, które unosiły się parę centymetrów nad podłogą.
- Spokojnie. – Clarisse kończyła pomiar mojego ciśnienia.
- Czy Jane i Jason będą mogli jeszcze tu przyjechać?
- Nie wiem – pokręciła głową. - Pan Weegs powinien odwołać zakaz. Chyba każdy by się zdenerwował w jakiej sytuacji.
- Przeprosiliśmy.
- Przepraszam nie zawsze załatwi wszystko.
- Rozumiem.
Westchnęłam. Gdy Clarisse wyszła z pokoju, zostałam sama, walcząc ze swoim sumieniem. Wiedziałam, że powinnam przeprosić. Po prostu nie byłam jeszcze gotowa. Dziwne. Nie być gotową na przeproszenie kogoś. Chciałam ułożyć kwiecistą przemowę, w której mogłabym wyrazić głęboki ból, który pozostał we mnie po tym okropnym, karygodnym wyczynie. Czy jakoś tak.
Coś huknęło na korytarzu. Wstałam i lekko uchyliłam drzwi.
- Cholera – mruknął wysoki chłopak.
- Widać koordynowanie swoich ruchów nie wychodzi ci zbyt dobrze – rzuciłam niedbale w jego stronę, lekko się uśmiechając.
Zerknął na mnie, po czym cmoknął, rozglądając się dookoła.
- Gdzie zgubiłaś przyjaciół, co? Narobiliście przedtem niezły bałagan. Szperać w gabinecie doktorka? Odważnie.
- Nie powinno cię to obchodzić.
Chłopak podszedł bliżej, opierając się o framugę.
- Jestem tylko obserwatorem. Niczym więcej. Przyglądam się tej chorej bajce, wyczekując zakończenia.
Zesztywniałam.
- O czym mówisz?
- Nieważne. - Burknął. - Masz ochotę na mały spacer?
- Nie mogę wychodzić.
- Wiedziałem, że ten idiota wymyśli coś w tym stylu – zaśmiał się. - Nie przejmuj się. Jak to mówią, nieważne gdzie, ważne z kim.
Chłopak ruszył korytarzem. Odwrócił się i szedł teraz tyłem, twarzą zwrócony w moją stronę. Łobuzerski uśmiech nakazywał mi podążać za nim, tak więc zrobiłam.
Szliśmy, nie odzywając się do siebie. Nieraz rzucałam jakieś uwagi na temat domu, a oczy chłopaka zaczynały błyszczeć. Sam wyglądał, jakby zaraz miał walnąć jakąś ciekawostkę, lecz po chwili jego entuzjazm przygasał. Gdy znaleźliśmy się piętro wyżej, chłopak wprowadził mnie do wielkiego pokoju. Na ścianach wisiały plakaty różnych drużyn sportowych, gdzieniegdzie pojawiały się jakieś słowa , coś jak hasła motywujące. Powoli obracałam się na piętach, łaknąc każdy szczegół pomieszczenia. Ten pokój przypomniał mi mój własny.
- Witaj w moim królestwie.
- Nieźle tu – mruknęłam cicho. Chyba tylko na to było mnie stać w chwili obecnej.
Usiadłam na łóżku, opierając się o ścianę. Chłopak podszedł do szafy, wyciągając z niej czarny podkoszulek. Gdy zaczął ściągać bluzę, odwróciłam wzrok.
- To twój popisowy numer?
- Ale co? - zaśmiał się.
- Rozbieranie się przed dziewczynami.
- Jakby ci to przeszkadzało.
- Taa.
Czerwona bluza wylądowała na krześle obok drzwi. Po chwili chłopak opadł na fotel w rogu pokoju. Przeraził mnie fakt, że zgodziłam się pójść do pokoju faceta, nie znając nawet jego imienia.
- Jestem Rechi – oznajmiłam.
- Colton.
- Jak Colton Haynes?
- Kto?
- No wiesz, ten co gra w Nastoletnim Wilkołaku.
Colton popatrzył na mnie, bąknął coś pod nosem, po czym wstał, sięgając ręką do małej lodówki i wyciągając z niej puszkę piwa. Zaraz sięgnął po drugą i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Wiesz, sprawdzają mnie. Badania i te sprawy.
Chłopak tylko wzruszył ramionami, i znów opadł na fotel. Prawda była taka, że nie chodziło o badania. Miałam szesnaście lat, wiek buntowniczy, ale wcale nie śpieszyłam się do zachlania się na śmierć, czy przedawkowania amfetaminy.
- Więc Colton, co ty w ogóle tutaj robisz?
- Sam nie wiem – powiedział cicho.
- To dużo tłumaczy.
Wyjrzałam przez okno. Dookoła panował mrok, a słaby blask księżyca próbował przedrzeć się przez chmury. Zerknęłam na biurko, o ile można było to tak nazwać. Cały blat pokryty był stertami puszek, a na krańcu stało niewielkie zdjęcie w ramce. Podeszłam bliżej i zauważyłam na nim trójkę nastolatków. Na samym początku rozpoznałam Coltona. Był nieco niższy, i trochę tęższy niż teraz. Obok niego stał blondyn w krótkich włosach, uśmiechając się ponuro. I jeszcze jedna osoba. Dziewczyna o pięknych, falujących blond włosach sięgających do pasa. Patrzyła gdzieś w bok, na drzewa.
Podniosłam ramkę do góry, by Colton zauważył, co trzymam w rękach.
- Kim oni są?
- Przyjaciółmi.
Jeszcze raz spojrzałam na zdjęcie. Chłopak, który stał w środku wydawał się być znajomy. Gdzieś już go widziałam. Musiałam tylko chwilę pomyśleć...
- Hej, Colton.
- Co.
- Skądś kojarzę tego chłopaka. Czekaj, czekaj.. - chłopak nerwowo podniósł się z fotela, ruszając w moją stronę. - Na podwórko przed domem stoi lodowy posąg, nie? Oni są niemal identyczni...
Colton wyrwał ramkę ze zdjęciem z moich rąk i rzucił ją na łóżko.
- Powinnaś już sobie pójść- rzucił gniewnie. Nie mogłam rozszyfrować, czy był zły na mnie, że zauważyłam to zdjęcie, czy na siebie, za to, że mnie tu przyprowadził. Posąg przed domem wyglądający jak chłopak ze zdjęcia, zakaz wchodzenia do piwnicy. Jeszcze jeden posąg... przypomniałam sobie. Stał w środku miasta. Skoro ludzie ze zdjęcia byli jego przyjaciółmi, to gdzie się teraz podziewali?
- Wyjdź – rozkazał.
- Colton...
- Powiedziałem coś.
- Proszę, powiedz mi, co się tu dzieje.
- Wyjdź!
- Colton!
Chłopak wypchnął mnie za drzwi, po czym z impetem je zatrzasnął. Zaczęłam walić pięściami i nogami w drzwi, wykrzykując jego imię, ale on nie odpowiadał.
- Panno Tostien! - wrzasnął ktoś z drugiego końca korytarza. Odwróciłam się i zauważyłam doktora Weegsa.
- Przepraszam.
Długo nie odpowiadał, aż w końcu cicho oznajmił:
- Musi panienka zejść na badania.
- Już dzisiaj byłam badana.
- Są to specjalne badania. Musimy zejść do piwnicy.
- Do piwnicy? Nie wolno mi tam...
- Oczywiście nie wolno ci tam wchodzić, chyba że ja na to zezwolę. Ruszajmy.

7 komentarzy:

  1. Świetna notka ;)
    Czuje, że kolejny rozdział będzie bardzo ciekawy, już nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawe, ciekawe... Pisz szybko, bo nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :D Zaskakujesz coraz bardziej, mam nadzieję, że wena ci nie 'ucieknie' i nie skończysz tego bloga taka jak tego o Shar
    W każdym razie postaram się komentować każdą przyszłą notkę i...
    zapraszam do mnie :> Warto byłoby znać Twoją opinię na temat
    mojej historii, która praktycznie dopiero się zaczyna :3
    http://white-and-black-angels.blogspot.com
    pozdrawiam c:

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow
    Nie mam słów =D

    OdpowiedzUsuń
  4. O boże! Mam nadzieje, że doktor Weggs nie zrobi tego co myślę! Nie możesz!
    I nurtuje mnie jedno pytanie... Czy ten lodowaty posąg to nie przypadkiem Samuel?

    Weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo ciekawe i pisz szybko kolejny roździał :D

    OdpowiedzUsuń
  6. co to za muzyka w tle daj tytuły

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie pogania się artysty...
    A ja pragnę więcej!
    Uwielbiam to, polecam znajomym <33

    OdpowiedzUsuń