Doktor Weegs przeniósł mnie do mojego dawnego pokoju. Starał się być miły, dość często się uśmiechał, rozmawiał ze mną w dziwnie uprzejmy sposób. Początkowo zmiana jego zachowania ogromnie mnie zaskoczyła, ale potem zrozumiałam, o co chodziło. Gdy mężczyzna stał przy drzwiach, a ja sięgnęłam ręką do klamki od pokoju, by wejść do środka, gwałtownie odskoczył w bok, patrząc na mnie oczyma pełnymi furii i lęku. Bał się. Bał się, że go spalę, że zniknie z tego świata. Po tym incydencie, leżąc na łóżku zastanawiałam się, czy nie prościej byłoby z nim skończyć. Z jego opowieści wynikało, że znęcał się nad zwierzętami. Nie wiadomo, ile z nich musiało zdechnąć, aż uzyskał jakieś pozytywne skutki przez swoje badania. Następna była ta dziewczyna - Andia. Gdy tak leżałam i myślałam o tej sprawie, to stwierdziłam, że mogłabym postawić się po jej stronie. Aktualnie sama byłam teraz zła, ale dziwił mnie fakt, że zamroziła swojego brata. Może i sama nie miałam rodzeństwa, ale kuzynostwo dawało mi wystarczająco w kość, by nie żałować bycia jedynaczką. Pamiętałam, że choć często się kłóciliśmy, gdy jednemu z nas działa się krzywda, od razu biegliśmy z pomocą.
Były takie chwile, kiedy patrzyłam na swoje ciało, miałam ochotę jak najszybciej znaleźć Andię i pozwolić się jej dotknąć, by zamieniła mnie w lodowy posąg. Nie znałam motywów, dla których ona zrobiła to, co zrobiła. Zamroziła większą część personelu Weegsa? Może wszyscy byli takimi dupkami jak on!
Prychnęłam, podnosząc się z łóżka. Czułam się o wiele lepiej, chyba dlatego, że cały czas piłam wodę. Oczywiście było mi cholernie gorąco, ale cóż mogłam na to poradzić. Był ktoś, kto mógłby mi pomóc odszyfrować myśli Andii. Tylko czy Colton chciał ze mną rozmawiać. Od akcji w piwnicy nie widziałam go, ani nie słyszałam. Przyzwyczaiłam się do trzasku na korytarzu i rozbitych wazonów. Od czasu do czasu słyszałam kroki nade mną, na wyższym piętrze. Byłam pewna, że chłopak tam był.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę schodów. Przed stopniami zatrzymałam się. Stąd idealnie było widać drzwi wejściowe. Wystarczyłoby tylko zejść na dół, otworzyć je i uciec. Uciec jak najdalej od tego wariatkowa. Stojąc tak próbowałam przekonać samą siebie, że nie mogę tego zrobić. Wyjść do ludzi, dla których pośpiech i czas były priorytetami. Przypomniałam sobie ostatni dzień w szkole, gdy z trudem udało mi się torować sobie drogę na chodniku, by dojść na lekcję. Ocierałam się o ludzi, dotykając ich dłoni, ramion. Przecież nie mogłam teraz normalnie funkcjonować. Każde małe zetknięcie doprowadziłoby do tragedii. Rodzice, którzy chcieliby uściskać swoja córkę... Przyjaciele przekomarzający się na korytarzach, w kawiarniach, szturchając się nawzajem... Nawet to głupie marzenie dla każdej nastolatki o posiadaniu przystojnego chłopaka było dla mnie niemożliwe. Teraz niosłam ze sobą jedynie śmierć. Byłam przekleństwem.
Zaczęłam wspinać się powoli po stopniach. Gdy stanęłam przed drzwiami pokoju Coltona, cicho stuknęłam w nie trzy razy, czekając aż otworzy. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi natychmiast się rozchyliły, a całe światło zniknęło w jednej mikrosekundzie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że coś wylądowało na mojej głowie, przykrywając oczy. Sięgnęłam dłonią po miękki materiał. To była czarna kominiarka. Popatrzyłam zdziwiona na chłopaka, a on tylko kiwnął głową z zniecierpliwieniem, nakazując ją założyć. Tak więc zrobiłam. Następnie podał mi czerwony szalik.
- To jakieś żarty, tak? - zapytałam.
Oczywiście nie musiałam się nawet spodziewać odpowiedzi, bo Colton od razu przystąpił do obwijania mojej szyi i kawałka odkrytej klatki piersiowej. Z trudem mogłam oddychać. Chłopak chwycił mnie za szalik i wciągnął do swojego pokoju. Ostatecznie nakazał jeszcze założyć rękawiczki.
Stanąwszy przed lustrem próbowałam powstrzymać się od śmiechu. Wyglądałam jak dziecko szykujące się na wielką bitwę na śnieżki.
- Teraz już mogę.... - powiedział ponuro chłopak.
- Co możesz?
Colton zbliżył się do mnie i objął w pasie swoimi dłońmi. Przyciągnął jeszcze bliżej siebie, tak, że gdybym nie miała w tej chwili kominiarki na głowie, jego usta bez problemu dotykałyby mojego ucha. Mogłabym w tej chwili powiedzieć sobie coś w stylu "zrobiło się gorąco", ale w moim przypadku to nie miało sensu, bo ciągle było mi gorąco.
- Przepraszam - szepnął cicho, po czym odsunął się ode mnie.
Uśmiechnęłam się w duchu. Może chłopak był osobą, której mogłam ufać? Jeszcze raz zerknęłam w lustro i patrząc na swoje oczy - jedyny fragment ciała, który wystawał spod sterty ubrań.
- Na co to wszystko? - podniosłam spoconą dłoń, która chowała się w wielkiej rękawiczce.
- Dla ochrony.
Och. Zapomniałam. Przez chwilę zapomniałam. I mogłam powiedzieć, że ta chwila niewiedzy była prawdopodobnie najszczęśliwszym momentem w moim teraźniejszym życiu.
Były takie chwile, kiedy patrzyłam na swoje ciało, miałam ochotę jak najszybciej znaleźć Andię i pozwolić się jej dotknąć, by zamieniła mnie w lodowy posąg. Nie znałam motywów, dla których ona zrobiła to, co zrobiła. Zamroziła większą część personelu Weegsa? Może wszyscy byli takimi dupkami jak on!
Prychnęłam, podnosząc się z łóżka. Czułam się o wiele lepiej, chyba dlatego, że cały czas piłam wodę. Oczywiście było mi cholernie gorąco, ale cóż mogłam na to poradzić. Był ktoś, kto mógłby mi pomóc odszyfrować myśli Andii. Tylko czy Colton chciał ze mną rozmawiać. Od akcji w piwnicy nie widziałam go, ani nie słyszałam. Przyzwyczaiłam się do trzasku na korytarzu i rozbitych wazonów. Od czasu do czasu słyszałam kroki nade mną, na wyższym piętrze. Byłam pewna, że chłopak tam był.
Wyszłam z pokoju i ruszyłam w stronę schodów. Przed stopniami zatrzymałam się. Stąd idealnie było widać drzwi wejściowe. Wystarczyłoby tylko zejść na dół, otworzyć je i uciec. Uciec jak najdalej od tego wariatkowa. Stojąc tak próbowałam przekonać samą siebie, że nie mogę tego zrobić. Wyjść do ludzi, dla których pośpiech i czas były priorytetami. Przypomniałam sobie ostatni dzień w szkole, gdy z trudem udało mi się torować sobie drogę na chodniku, by dojść na lekcję. Ocierałam się o ludzi, dotykając ich dłoni, ramion. Przecież nie mogłam teraz normalnie funkcjonować. Każde małe zetknięcie doprowadziłoby do tragedii. Rodzice, którzy chcieliby uściskać swoja córkę... Przyjaciele przekomarzający się na korytarzach, w kawiarniach, szturchając się nawzajem... Nawet to głupie marzenie dla każdej nastolatki o posiadaniu przystojnego chłopaka było dla mnie niemożliwe. Teraz niosłam ze sobą jedynie śmierć. Byłam przekleństwem.
Zaczęłam wspinać się powoli po stopniach. Gdy stanęłam przed drzwiami pokoju Coltona, cicho stuknęłam w nie trzy razy, czekając aż otworzy. Ku mojemu zdziwieniu, drzwi natychmiast się rozchyliły, a całe światło zniknęło w jednej mikrosekundzie. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że coś wylądowało na mojej głowie, przykrywając oczy. Sięgnęłam dłonią po miękki materiał. To była czarna kominiarka. Popatrzyłam zdziwiona na chłopaka, a on tylko kiwnął głową z zniecierpliwieniem, nakazując ją założyć. Tak więc zrobiłam. Następnie podał mi czerwony szalik.
- To jakieś żarty, tak? - zapytałam.
Oczywiście nie musiałam się nawet spodziewać odpowiedzi, bo Colton od razu przystąpił do obwijania mojej szyi i kawałka odkrytej klatki piersiowej. Z trudem mogłam oddychać. Chłopak chwycił mnie za szalik i wciągnął do swojego pokoju. Ostatecznie nakazał jeszcze założyć rękawiczki.
Stanąwszy przed lustrem próbowałam powstrzymać się od śmiechu. Wyglądałam jak dziecko szykujące się na wielką bitwę na śnieżki.
- Teraz już mogę.... - powiedział ponuro chłopak.
- Co możesz?
Colton zbliżył się do mnie i objął w pasie swoimi dłońmi. Przyciągnął jeszcze bliżej siebie, tak, że gdybym nie miała w tej chwili kominiarki na głowie, jego usta bez problemu dotykałyby mojego ucha. Mogłabym w tej chwili powiedzieć sobie coś w stylu "zrobiło się gorąco", ale w moim przypadku to nie miało sensu, bo ciągle było mi gorąco.
- Przepraszam - szepnął cicho, po czym odsunął się ode mnie.
Uśmiechnęłam się w duchu. Może chłopak był osobą, której mogłam ufać? Jeszcze raz zerknęłam w lustro i patrząc na swoje oczy - jedyny fragment ciała, który wystawał spod sterty ubrań.
- Na co to wszystko? - podniosłam spoconą dłoń, która chowała się w wielkiej rękawiczce.
- Dla ochrony.
Och. Zapomniałam. Przez chwilę zapomniałam. I mogłam powiedzieć, że ta chwila niewiedzy była prawdopodobnie najszczęśliwszym momentem w moim teraźniejszym życiu.
Się porobiło...
OdpowiedzUsuńZaczynam naprawdę lubić Coltona ;)
Fajny blog :)
OdpowiedzUsuńP.S. Co to za piosenki? Możesz podać tytuły? Z góry dzięki!
Rozdział 7 :)(:
Usuńjuż wszystko podpisane. :D przepraszam za problemy, trochę to zajęło. XD
UsuńUuuuuu... Już lubię Coltona *.* Nie mogę się doczekać następnego rozdziału!!!
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle niesamowity. Szkoda, że taki krótki.
OdpowiedzUsuńBardzo chce się dowiedzieć co wyniknie pomiędzy Coltonem, a Rechi. :3
Weny.
Naprawde fajny rozdział tylko trochę krutki
OdpowiedzUsuńGenialne *.* Kiedy następny rozdział? ;)
OdpowiedzUsuń