sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 14

- Co mam mu powiedzieć? - szepnęłam zdenerwowana. - Przepraszam, że spaliłam mamę? Nie mogę z nim rozmawiać!
- Głupia, on o tym nie wie - poirytowany Weegs zaczął przestępować z nogi na nogę. - Przyjechał cię odwiedzić. Poza tym pytał się, czy wczoraj jego żona tu była. Odpowiedziałem nie.
- A co z autem? Przecież zostało przed kliniką.
- Pozbyłem się go. Stoi gdzieś w lesie.
- Gdzieś w lesie? Czym Jason i Jane wrócili do domu?
- Autobusem. Przynajmniej tak powiedzieli.
- Jeśli tata pójdzie na policje... Oczywiście, że pójdzie! Co wtedy?!
- Rechi, spokojnie. - Włączył się Colton. - Twojej mamy tu nie było. Przyjaciele przyjechali autobusem i odjechali.
- Tak, ta wersja jest dobra - mruknął Weegs.
- Wcale nie! Może powinnam sama pójść na komendę i wszystko wyśpiewać? Ktoś wreszcie by cię zamknął!
- Śmieszne - rzucił mężczyzna. - Pomyśl trochę. To ty jesteś dziwadłem. Wolę siedzieć w więzieniu, niż dostać się w łapy szalonych naukowców.
- Ha ha. Mam już to za sobą. - warknęłam.
- Wy tu gadacie, a na dole ktoś czeka. - Colton wskazał na schody. - Lepiej idź do niego.
Niechętnie kiwnęłam głową, i  zeszłam po drewnianych stopniach. Na kanapie w salonie siedział mój tata, jedną ręką podpierając głowę. Powieki miał przymrużone, a pod oczami wielkie podkowy.
- Ktoś tu nie spał w nocy - z trudem uśmiechnęłam się w jego stronę.
- Hej kochanie - powiedział, po czym wstał, idąc w moją stronę z rozwartymi ramionami.
Przez chwilę na miejscu taty pojawiła się mama z dłońmi położonymi na mojej twarzy. Mrugnęłam, po czym obraz kobiety zniknął. Pokój zaczął znikać pod warstwą popiołu, który spadał z sufitu. Następnie szary pył wirując wokół mnie formował się w kształty. Widziałam, jak z obłoku wyłoniła się ręka, zmierzająca wprost na mnie.
STOP!
- Nie - wykrztusiłam z trudem. Gdy całkowicie się ocknęłam, zauważyłam, że mnie i tatę dzieliło jakieś pół metra.
- Nie mogę cię przytulić? - spytał zdziwiony. W jego głosie rozpoznałam coś jeszcze. Smutek.
- Niestety nie - próbowałam się zaśmiać. - Jakieś pół godziny Clarisse wysmarowała moje ciało jakąś okropnie śmierdzącą mazią. Wolałabym, żeby twój nos nie musiał cierpieć.
Spojrzałam w prawo. Colton stał na schodach, wzrokiem nakazując mi odsunąć się od taty. Dla bezpieczeństwa zrobiłam trzy kroki w tył i  usiadłam na skórzanym fotelu.
- Kochanie, musiałem zmieniać ci pampersy. Myślę, że już przetrwałem najgorsze.
Colton zaczął się śmiać. Wspaniale, tego brakowało. Zszedł na dół, witając się z moim ojcem. Ten zmierzył go wzrokiem, aż w końcu wypalił:
- Aż dziwne, że Jane nie siedzi tu całymi dniami.
- Tato! Przestań.
- No co - zaczął chichotać. - Po niej można spodziewać się wszystkiego.
- Twoja koleżanka wygląda na poukładaną. - chłopak spojrzał na nas zaciekawiony.   - Czyżbym się mylił?
Jeśli chodzi o Coltona, to umiał się zachować przy rodzicach. Z tymi wszystkimi uśmiechami i serdecznymi spojrzeniami mogłabym go wziąć za najmilszego i najbardziej poukładanego nastolatka pod słońcem.
- Chłopcze, Jane i Rechi to są królowe intrygi. Czego to one w życiu nie wymyśliły...
- Ej, pauza. O Jane mów sobie co chcesz, ale proszę, daruj sobie kompromitowanie swojej córki.
- Jesteś moim jedynym dzieckiem. Z kogoś muszę się śmiać.
Wysoki mężczyzna zwrócił się w stronę Coltona i zaczął opowiadać:
- Pewnego razu, gdy wybraliśmy się w lecie na basen razem z Jane, dziewczyny wypatrzyły sobie jakiegoś ratownika. To było chyba w te wakacje...
- Tato, tylko nie to... - jęknęłam zrozpaczona, zakrywając twarz dłońmi.
- ... w sumie mają już po szesnaście lat. Mniejsza z tym. Za wszelką cenę chciałby, by ten ratownik zwrócił na nie uwagę. Wymyśliły, że będą udawać, że się topią. Rechi i ja przed całą ich akcją ruszyliśmy po coś do jedzenia. Kiedy wracaliśmy z frytkami, zauważyliśmy, że ratownik odprowadza Jane do naszego koca. Po drodze Rechi oczywiście musiała pogrozić, że zabije przyjaciółkę, bo zaczęła bez niej. Problemy zaczęły się wtedy, gdy ratownik zaczął opowiadać, jak to Jane straszyła dzieci w brodziku wywijając nogami i rękami we wszystkie strony.
- Niemożliwe - Colton z trudem wymawiał słowa - Czy ona...?
- Poszła topić się do brodzika? Oh tak. To dopiero geniusz zła.
- Rechi, muszę przyznać, że masz wspaniałą przyjaciółkę - Colton uśmiechał się głupkowato.
- A tobie o co chodzi?
- Nie zauważyłaś, co dla ciebie zrobiła? Poszła na misję sama, by oszczędzić tobie wstydu.
Obydwoje: Colton i tata niemal dusili się ze śmiechu.
- Bardzo zabawne. Może teraz ja opowiem coś o tobie, tato? Co ty na to?
- Ależ skarbie, nie mam nic do ukrycia.
- Tak? A pamiętasz, kiedy jechaliśmy do babci, a mama chciała schować okulary przeciwsłoneczne do schowka? Gdy go otworzyła, ze środka wyleciały...
- Nieważne! - burknął tata.
Teraz to ja podśmiewałam się pod nosem. Dopóki ojciec nie zaczął dość skomplikowanego tematu.
- Właśnie, co do mamy... Rozmawiałaś z nią wczoraj? Albo dzisiaj?
- Nie. Coś się stało?
Przełykając ślinę modliłam się o wybaczenie. Nie byłam przyzwyczajona do kłamania rodziców. Nie chciałam, by po tylu latach to się zmieniło.
- Wiesz, wczoraj się z nią pokłóciłem. Stwierdziła, że sama do ciebie pojedzie. Tak jakoś do dzisiaj nie wróciła.
- Tato...
- Ta sprzeczka była dość nieprzyjemna. Nie chciałem jej urazić, to po prostu kolejna kłótnia z życia małżeńskiego. 
 Boję się, że to o jedną kłótnię za dużo.- Nie mów tak! Mama na pewno by nie nas nie zostawiła z powodu jakiejś głupiej sprzeczki!
- Rechi... Próbowałem do niej dzwonić, zostawiłem ponad trzydzieści wiadomości głosowych i nic. Żadnego sms-a...
- Mama wróci! - strzeliłam bez namysłu. - Wszystko będzie okay.
- Skąd to wiesz? Nie jesteś już małym dzieckiem i nie chciałbym cię okłamywać.
- Zadzwonię do niej. Ode mnie powinna odebrać. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze.
Nie wiem, co było większe. Moje wyrzuty sumienia, czy liczba kłamstw rosnąca w każdej sekundzie.
- Zaufam ci. - Tata uśmiechnął się smutno w moją stronę. - Muszę spadać, bo ludzie z firmy co chwilę do mnie wydzwaniają - pokazał telefon. - Będziemy w kontakcie.
Wstał, by pocałować mnie w czoło - jak zawsze, gdy musiał gdzieś wyjść. Tylko odwróciłam głowę, próbując się nie rozpłakać. Już nigdy nie będzie mógł mnie dotknąć. Mój własny tata.
Wrzuć emocje za mur. Niech tam sobie gniją.
O dziwo ten głupi pomysł pomógł już drugi raz.
- Nie możesz, tato. Okropna maź, zapomniałeś?
- Papa skarbie. Kocham cię, pamiętaj.
- Ja też cię kocham tato.
Gdy tylko ojciec zniknął za drzwiami, zruciłam sztuczny uśmiech. Colton też spoważniał.
- Co teraz?Jeśli on będzie myślał, że mama zniknęła przez kłótnię, to...
- Może tak jest lepiej.
- Może.



_________________________________________


Przepraszam, że musieliście tak długo czekać na rozdział. Niestety były próbne testy, a ja musiałam się pochwalić na arkuszach odpowiedzi swoją totalną głupotą. Mam nadzieję, że jutro uda mi się rozbudzić wenę i napiszę kolejny rozdział. Poza tym zbliżają się Święta, więc będzie sporo czasu na pisanie.
Liczę na komentarze. ((:

6 komentarzy:

  1. To jest strasznie smutne ;'(
    Ale z drugiej strony... Colton już zdążył się zakolegować z tatą Rechi, więc nie narzekam ;)

    http://uciekacnadno.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. jak zwykle świetny rozdział z czasem piszesz coraz lepiej bardzo mi się podoba i czekam na kolejny rozdział Ps:życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. To smutne, że nie mogą jej dotykać i ona musi kłamać. A może jakby Coltonowi wszczepić też, żeby też spalał, razem się nie spalą, mooooże ^^
    Haahahaha

    OdpowiedzUsuń
  4. Życie jest trudne, ale życie Rechi jest na poziomie hard.
    Rozdział mi się podobał :)
    Może jakaś mała niespodzianka na święta? xD
    Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdzial wlasciwie nie wniosl nic nowego. Wgl od smierci matki Rechi akcja sie nie rozkreca. Masz fajny pomysl na ksiazke i ciekawie piszesz, ale wydaje mi sie, ze nie masz pomyslu na dalszy ciag i stoisz w miejscu. Mam nadzieje, ze w kolejnym rozdziale czyms nas zaskoczysz.

    OdpowiedzUsuń
  6. Chce mi się płakać, bo pomyślałam sobie, jakby to było, gdyby moja mama nigdy już miała nie wrócić, i to przeze mnie samą. Nie mogę no ;-;

    OdpowiedzUsuń