Stanęłam przed autem, chwytając dłonią klamkę. Przez chwilę wahałam się, czy wejść, czy jednak nie. Nie byłam osobą mściwą, ale nie chciałam zabić doktora Weegsa. Miałam tylko pozbawić go możliwości dalszej zabawy ludźmi. To było coś dobrego... Przynajmniej tak myślałam.
Tym razem usiadłam z tyłu. Pozwoliłam Andii usiąść obok Coltona. Dziewczyna wydawała się być trochę zagubiona. Rozumiem, że jako eksperyment musiała zrezygnować z wielu rzeczy, ale to wyglądało tak, jakby bała się jeździć samochodem. Możliwe, że doktorek nie brał ją na żadne wycieczki. W końcu mała przejażdżka po mieście z dziewczyną, która może zabić osobę jednym ruchem palca nie była zbyt bezpieczna.
- Więc co robimy? - zapytał wkurzony chłopak, kręcąc kierownicą.
- Nie wiem. - Odpowiedziała Andia, nieśmiało zerkając na mnie. Jak na kogoś o wielkiej mocy była dość... niewinna?
- Ja i Andia możemy wejść do środka bez problemu. Przecież nikt się chyba na nas nie rzuci - próbowałam zażartować, ale moi towarzysze nie odebrali tego zbyt ciepło.
- Równie dobrze mógłbym się włamać - zaproponował chłopak.
Ta opcja odpadała. Weegs nie był silny, ale miał mnóstwo tych swoich strzykawek, które pozbawiają przytomności dość szybko. Wystarczyłoby, że rudzielec byłby w tym czasie w laboratorium, a Colton już spadał na przegraną pozycję.
- Nie - burknęłam przygnieciona wizją Coltona leżącego bezwładnie na podłodze.
- Niby dlaczego?
- Tobie łatwo wyrządzić jakąkolwiek krzywdę - Andia niespodziewanie włączyła się w rozmowę. - My możemy umrzeć tylko, jeśli jedna z nas zaatakuje drugą.
Dobre wytłumaczenie. Punkt dla Andii.
Chłopak przez chwilę milczał.
- Jeśli uda mu się przeciągnąć Rechi na swoją stronę?
- Przepraszam - wybuchłam niekontrolowaną złością - wyglądam na tak głupią?
Przez niego moja mama nie żyła, znajomi się mnie bali, a ja musiałam okłamywać ojca.
- Nie o to chodziło. Łatwo uwierzyć komuś, kiedy ten obiecuje różne rzeczy.
- Oczywiście - prychnęłam.
- Może zmusimy go, by to z nas wyciągnął? - zaproponowała dziewczyna. W lusterku mogłam zobaczyć, że patrzy przed siebie niemal pustym wzrokiem.
- Opluxum?
- Tak... - dodała cicho. - Chyba to.
- Niemożliwe - Colton od razu zburzył małą wieżyczkę nadziei, która powstała w mojej głowie. - Doktorek mówił, że tego nie da się wyciągnąć.
- Może kłamał? - Wieżyczka wciąż miała fundamenty.
- Próbował kiedyś z tego swojego szczura. Nie poszło zbyt dobrze.
- Jeśli komuś innemu by się udało?
Wieżyczko, nie rozpływaj się!
- Wtedy byłybyście jak lew w cyrku. Reszta życia za kratami.
Żegnaj, wieżyczko.
W gardle mnie drapało, chciałam się czegoś napić, było mi cholernie gorąco, miałam ochotę wydrapać sobie paznokciami serce i wyrzucić je gdzieś daleko. Ale byłam tak blisko końca. Nie mogłam poddać się w takiej chwili.
- Więc ja i Andia wchodzimy do środka, zabieramy cały ten kamyczek i wychodzimy. To nasz plan?
Colton pokręcił przecząco głową.
- Na pewno ma gdzieś indziej próbki opluxum. Wypadałoby...
- Zniszczyć całe laboratorium - dokończyłam za chłopaka, opierając głowę na szybie.
Szykowało się niezłe przedstawienie.
Po jakimś czasie zaparkowaliśmy przed kliniką. Deszcz ciągle padał, więc odciągałyśmy jak najdłużej wyjście z samochodu.
- Dacie sobie radę? - chłopak co chwilę zadawał to samo pytanie, jakby czekał, abyśmy go zaprosiły do naszej małej misji sabotażowej.
- Tak - odpowiedziałam, ściągając rękawiczki. Nie były mi już potrzebne.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Coltona, który wbił się głęboko w fotel, donośnie stukając palcami w kierownicę.
- Jeśli nie wyjdziecie za dziesięć minut, wchodzę.
- Jasna sprawa - burknęłam, wychodząc z auta i zatrzaskując drzwi.
Andia wysiadła zaraz za mną. Ruszyłyśmy w kierunku kliniki, a ja zacisnęłam palce w pięści. Będzie dobrze. Zerknęłam na dziewczynę. Mimo, iż byłyśmy na wygranej pozycji, widziałam, że się bała. Przerażona, próbowała dumnie stąpać przed siebie. Nie miałam pojęcia, ile czasu spędziła tutaj, ale to była ostatnia rozgrywka, Musiała sobie poradzić z strachem.
Zanim zniknęłam w przedsionku, uśmiechnęłam się w stronę auta. Byłam pewna, że Colton to zauważył.
- W końcu wróciliście! - rzucił rozradowany Weegs, ale gdy tylko stanął przed nami, przybrał obojętny wyraz twarzy.
- Przyszłyśmy po coś - odpowiedziałam, uśmiechając się od ucha do ucha. Jak miło w końcu górować.
Weegs zrobił parę kroków w tył, nie spuszczając z nas wzroku, oparł się o poręcz od schodów.
- Jeśli mnie zabijecie, nigdy sobie tego nie wybaczycie!
- To byłoby miłe - powiedziała cicho Andia, idąc w kierunku laboratorium.
Doktor widocznie zaskoczony faktem, że nie chcemy go zabić, odetchnął lekko. Miałam nadzieję, że ten uśmiech, który zobaczyłam na jego twarzy tylko mi się przywidział. Spięłam mięśnie, podążając za Andią. Ta cała sytuacja była dziwna. Myślałam, że ten świr będzie miał zamiar z nami walczyć.
Zrozumiałam, że był krok przed nami, gdy coś śmignęło za jego plecami.
- Clarisse, nie! - ryknęłam jak głupia, biegnąc za nią.
Kobieta próbowała wybiec z domu, ale gdy zauważyła, że jestem tuż obok niej, stanęła przy drzwiach, ściskając coś w rękach.
- Głupia, uciekaj! - wrzasnął doktor, lecz kiedy Andia stanęła obok niego, przymknął się, garbiąc plecy.
- Clarisse - powiedziałam cicho, niemalże szepcząc. Zrobił to specjalnie. Ten śmierdzący rudzielec kazał jej uciec, bo wiedział, że ani ja ani Andia jej nie skrzywdzimy. - Proszę, oddaj mi kamień.
Kobieta spuściła wzrok na dół, unikając wzroku doktora.
- To nic nie da - ciągnęłam, informując ją i tego psychopatę, że przegrali - gdybyś chciała wiedzieć, na zewnątrz czeka Colton. Może i my cię nie złapiemy, ale on tak.
Przerażona Clarisse rzuciła opluxum pod moje nogi, po czym spojrzała na mnie i błagalnie spytała:
- Mogę już iść?
Westchnęłam cicho, szczęśliwa z tej wygranej.
- Jasne.
Gdy pielęgniarka zniknęła w deszczu, odwróciłam się do doktorka.
- Jesteś beznadziejny, wiesz?
Trzymając kamień w dłoniach, wyszłam na dwór, i oddałam go Coltonowi. Ten niechętnie wrzucił do go bagażnika bmw, po czym wyciągnął czerwony kanister z benzyną.
- Głupio będzie to wszystko spalić.
Nie odpowiedziałam. Chyba po prostu nie miałam ochoty się z nim kłócić. Może ten budynek nie był zły, ale miał w sobie zło. A zło trzeba wypędzić.
- Nie podchodź zbyt blisko - mruknęłam w jego stronę, słysząc jedynie cichy zgrzyt zębów chłopaka.
Gdy wróciłam do środka, Weegsa już nie było.
Zdziwiona rozejrzałam się dookoła. Andia stała w salonie. gdy mnie dostrzegła, wzruszyła ramionami.
- Nie ma kamienia. Nikogo już nie skrzywdzi.
- Co racja to racja.
Z radością w sercu rozlewałam benzynę w laboratorium i na parterze. Dziewczyna stwierdziła, że nie chce brać w tym udziału, po czym dodała, że poczeka na zewnątrz. Czy spalenie złych wspomnień było aż takie złe? Wiedziałam, że nie byłam wstanie czuć tego co oni. Dnie spędzone tutaj przeze mnie w niczym nie dorównywały latom, kiedy ta dwójka tu mieszkała. Colton twierdził, że znalazł tu schronienie. Ten budynek był zapewne całym światem dla Andii. Przez chwilę czułam smutek, że niszczyłam coś, co było dla kogoś takie ważne.
Gdy już większość kliniki śmierdziała benzyną, wyszłam na zewnątrz. Colton opierał się o maskę samochodu, a Andia stała obok lodowego posągu swojego brata. Dalej nie miałam pojęcia jak on zginął,ale czym dłużej przebywałam z tą dziewczyną, zdawałam sobie sprawę, że to musiał być wypadek. Zerknęłam na Coltona, a on dał znak głową, bym zaczynała.
Chciałam zostać lekarką, alpinistką, sędzią, psychologiem, ale zawód piromanki nawet nie przemknął przez moją głowę.
Wyciągając zapałki z kieszeni kurtki lekko się uśmiechnęłam. To był już koniec. Podpaliłam zapałkę i rzuciłam ją w stronę domu.
Żywy ogień niemal od razu ogarnął cały budynek. Czerwono-pomarańczowe fale wylewały się z okien, subtelnie tańcząc w deszczu. Ten widocznie nie miał zamiaru przeszkadzać gorącej koleżance, która świetnie bawiła się wijąc we wszystkie strony. Odeszłam do tyłu, wyłapując oczami co chwile to powiększające się płomienie.
Andia zdążyła odejść od posągu, który zaczął się topić. Starałam się nie patrzeć w tamtą stronę, bo byłam pewna, że zaraz się rozpłaczę. Najpierw zamrozić swojego brata, by potem patrzeć, jak zamienia się w wodę. Ale dziewczyna uśmiechała się. Wyglądała na szczęśliwą.
Oparłam się o maskę samochodu zaraz obok Coltona.
- Wygraliśmy.
- Wygraliśmy - powtórzył, chwytając moją rękę.
Chłopak chyba wcześniej zrozumiał cała tą sytuację niż ja. Przed wyjściem z auta zostawiłam rękawiczki na fotelu. Zanim zdążyłam chociażby coś krzyknąć, czy odwrócić się do Coltona, poczułam jego wargi na moich ustach. Zimny, kojący dotyk przewiercił moje ciało, pozwalając poczuć przyjemną błogość. Po sekundzie jego usta zniknęły, rozpływając się tuż przed moją twarzą, jak i większość jego ciała. Gdy otworzyłam powieki, zdążyłam zobaczyć jedynie radość w jego oczach, zanim rozpłynął się w powietrzu. Deszcz natychmiast pochłonął popiół pozostałości po Coltonie.
Nie mogłam uwierzyć, że to się wydarzyło.
Przez chwilę stałam z szeroko otworzoną buzią.
Następnie wyciągnęłam ręce przed siebie, próbując złapać cokolwiek. Miałam nadzieję, że wymachując rękami trafie w końcu na kurtkę Coltona, a on się do mnie uśmiechnie.
Zaczęłam płakać. Chociaż słowo płakać nie opisywało tego wszystkiego. Zaczęłam wyć, wydzierając się w stronę ciemnego nieba. Czułam się miażdżona przez powietrze, przez krople deszczu. Zacisnęłam powieki i położyłam dłonie na głowie, ściskając palcami swoje włosy. Niemy wrzask. Tak ja to odczuwałam. Nie słyszałam palącego się domu, ani gałęzi miotanych przez wiatr. Nawet mój własny krzyk był czymś odległym, nierealnym.
Ktoś położył rękę na moim ramieniu. Nie byłam w stanie spojrzeć na Andię. Wtuliłam się w nią, dusząc łzami.
Znów to zrobiłam. Miało być tak dobrze. Koniec był tak blisko, a ja znów pozbawiłam życia kogoś, na kim mi zależało.
____________________________________________
spóźnionych Wesołych Świąt!
pewnie jutro pojawi się kolejny rozdział, a za nim epilog.
tylko nie krzyczcie,proszę. ;\
O. MÓJ. BOŻE.
OdpowiedzUsuńZrobiłaś to.
Zabiłaś Coltona.
;_______________________;
Czemu ????? !!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńNie wierze! Jak moglaś!? .... Zabić Coltona ;_____; :'c. i Niedługo koniec... :c
OdpowiedzUsuńNie, nie, nie, jeszcze raz nie! ;( Jak mogłaś go zabić?! Błagam, zrób coś, odwróć to, napisz w epilogu, że Rechi i Andia postanowią unicestwić siebie nawzajem, a ostatnim, co zobaczą, będą osoby, które zniszczyły: Colton, matka Rechi, brat Andii itd. Takie dość dobre zakończenie. Błagam, zrób tak, błagam, niech Colton ożyje, chociaż na te ostatnie sekundy życia Rechi ;( BŁAGAM.. ;( ;( <3
OdpowiedzUsuńLubisz jak Ci się grozi?! Jak mogłaś to zrobić! I to jeszcze w taki piękny sposób! Ich pierwszy i ostatni pocałunek ;_: To takie przygnębiające i cudowne zarazem. Zaraz się chyba popłaczę ;_;
OdpowiedzUsuńA co do reszty: jak dla mnie za łatwo im poszło z odzyskaniem opluxum i zniszczeniem klinki, ale może dlatego, że lubię jak się wszystko komplikuje.
Zaskoczyłaś mnie ze śmiercią Coltona i nie mogę się z tym pogodzić ;_;
O nie !!! Tylko nie Colton :'(
OdpowiedzUsuńNienawidzę cię.
OdpowiedzUsuńNienawidzę cię.
Z całego serca cię nienawidzę.
Jak mogłaś to zrobić?
No dobra... może i nie nienawidzę, ale jak ty go do cholery mogłaś zabić? Jak?
http://uciekacnadno.blogspot.com/
Rkwbvbv,x
OdpowiedzUsuńJak mogłaś! ;-; Ich pierwszy i ostatni pocałunek... ;-; I co teraz z Rechi? Już nie umrze, bo jedynie Andia mogła ją zabić, ale ona sama ją spaliła ;-;
Czekam na to co stanie się w kolejnym rozdziale ;-;
Czemu? To było piękne i smutne, pewnie go nie przywrócą do życia tylko wszyscy umrą -,-
OdpowiedzUsuńHahahaha, a w ostatnim rozdziale ona napisze, że to wszystko były sny spowodowane narkoza :) haha
OdpowiedzUsuńPiekne, smutne i piekne ;___;
OdpowiedzUsuńDalej czika! :o nie moge sie doczekac! :*
OdpowiedzUsuńJak mogłaś.Jak mogłaś zabić coltona :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( :( smutek wielki smutek ale oczekuje na następny rozdział
OdpowiedzUsuńmiał być parę dni temu :c
OdpowiedzUsuńDalej! Prosze cie jutro wyjezdzam i nie bede miala neta ;___; zlituj sie nade mna :c
OdpowiedzUsuńTy nie masz serca ;-;
OdpowiedzUsuńJak mogłaś, zanim zrobiło się jakkolwiek romantycznie ty tak po prostu... Pyk, i koniec.
Dopiero teraz zaczęłam ogarniać, on ją złapał za rękę specjalnie, pocałował ją potem specjalnie, tak? Bo i tak wiedział, że by umarła?
OdpowiedzUsuńN I E N A W I D Z E C I E!!!!!!!!!!!!! JESTES OKROPNA ZABILAS GO ZABILAS!!!!!!
OdpowiedzUsuń