niedziela, 1 grudnia 2013

Rozdział 12

Gdy tylko się obudziłam, chwyciłam za telefon, próbując zadzwonić do Jane. Oczywiście nie odebrała, co wcale mnie nie zdziwiło. Leżałam na pościeli z kolanami podciągniętymi pod brodę. Niekiedy przejeżdżałam językiem po rozcięciu na wardze. Gdy wstałam, by napić się wody, w pokoju zaczęła grać muzyka. Ktoś chciał się ze mną skontaktować. Od razu rzuciłam się w kierunku szafki nocnej, chwytając telefon i akceptując połączenie.
- Halo?
- Cześć - powiedział ktoś z drugiej strony. Popatrzyłam na wyświetlacz, gdzie widniało imię Jasona.
- Jason, cieszę się, że dzwonisz! Od rana próbowałam złapać Jane, ale...
- Właśnie w tej sprawie chciałem z tobą pogadać. Bo widzisz... Jane prosiła, bym ci przekazał: "Nie mam ochoty na jakiekolwiek konwersacje z nią!"
- Słucham? - zdziwiłam się. - I koniecznie musiała to powiedzieć tobie? Nie mogła po prostu odebrać i przykładowo na mnie nakrzyczeć?
- Ona jest trochę...
- Wystraszona? - prychnęłam. Obudziła się we mnie złość. - To mogę zrozumieć, ale ile się przyjaźnimy! I teraz ta idiotka boi się chociażby do mnie odezwać? Przecież to jakiś cyrk!
Głos w słuchawce ucichł. Zdałam sobie sprawę, że nie powinnam krzyczeć. Jason też mógł się mnie bać, a wkurzanie się w niczym nie pomagało.
- Przepraszam... - dodałam łagodnie. - Myślałam, że będziecie chcieli, bym wam wszystko wytłumaczyła...
- Doktor Świr Weegs wszystko nam opowiedział. W niezłym skrócie, ale opowiedział.
- Co mówił? - spytałam zaciekawiona.
- Jesteś mu do czegoś potrzebna, przez co robisz to, co robisz. Wiesz, to co się stało z twoją mamą...
Zacisnęłam powieki. Wylałam wystarczająco dużo łez. Teraz musiałam wziąć się w garść.
- Nie chciałam tego, dobrze wiesz.
- Wiem. Przykro mi z tego powodu, Rechi. Chciałbym cię wesprzeć.
- Więc zrób to - mruknęłam do przyjaciela. Brakowało mi jego bliskości, żartów i tych okularów, które zawsze zdobiły jego nos.
- Pozwól, że wszystko przemyśle. Nie powinniśmy razem z Jane opuszczać cię w takiej sytuacji. Zrozum, musimy dostać od ciebie trochę czasu. Nic więcej.
- Jeśli tak uważacie. Będę czekać.
- Dziękuję. - Niemal widziałam, jak chłopak łagodnie uśmiecha się do słuchawki. Jeszcze chwilę milczeliśmy, aż Jason się rozłączył.
     Całą noc przespałam zwinięta pod kołdrą w rękawiczkach i kominiarce. Dopiero teraz, pociągając nosem, poczułam straszliwy odór potu. Podniosłam rękę, zbliżając nos do pachy, po czym gwałtownie odwróciłam głowę. Mozolnie zeszłam z łóżka, wyciągając z szafek czyste ciuchy i świeżą bieliznę. Pierwsze, co zauważyłam, wchodząc do łazienki, to srebrne nożyczki położone na blacie obok umywalki. Po raz tysięczny powtórzyłam sobie, że to był najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłam, a takich przebłysków inteligencji miałam dość wiele.
     Kiedy byłam już pod prysznicem, pozwoliłam zimnej wodzie spryskać moje ciało. Z głowy ulotniły się wszelkie zmartwienia. Dreszcze delikatnie przywracały mnie do życia. Podniosłam ręce do góry, powoli obracając się dookoła. Kąciki mych ust uniosły się. Teraz liczyła się tylko zimna woda, która relaksowała moje wrzące ciało. Czułam się niemal wolna. Przymknęłam powieki, a wokół mnie zapanowała niekończąca się zieleń. Dopiero po chwili byłam wstanie wyłapać poszczególne elementy. Wielkie, sięgające chmur korony drzew bujały się na boki. Gałęzie oblężone były przez różnorodne kwiaty, których płatki oblane kropelkami porannej rosy świeciły się niczym małe perełki. Po chwili pod moimi nogami pojawiła się przeźroczysta woda sięgająca do moich kostek, wdzierająca się pomiędzy palce. Woda ta zaczęła rozchodzić się coraz dalej i dalej, aż w końcu powstało wielkie w swej szerokości jezioro. Wydawać by się mogło, że stałam na podwyższeniu, gdyż patrząc w dal odcień wody robił się ciemniejszy. W jednej chwili z nieba zaczął spadać lodowaty deszcz. O dziwo śmiałam się. Lekko rozłożyłam ręce, a wewnętrzne strony dłoni uniosłam do góry lekko muskając swoje policzki. Gdy chciałam cofnąć się do tyłu, poczułam, że w coś uderzam. Wizja raju w jednej chwili rozmyła się, przywracając mnie do rzeczywistości. Melancholia tej chwili uderzyła prosto w moje serce, nie dając już żadnych korzyści z zimnego prysznica. Szybko otworzyłam szklane drzwi, wychodząc i wycierając się ręcznikiem.
   


     Kiedy wyszłam na korytarz - nie nosząc już zbędnych szalików czy tym podobnych rzeczy, zauważyłam, że Colton czeka pod moimi drzwiami.
- Trochę ci to zajęło. Czyżbyś ustanawiała swój nowy osobisty rekord ilości czasu spędzonej w łazience? - zaśmiał się.
- O czym ty mówisz? Przecież weszłam i wyszłam. Nie było mnie nie więcej niż piętnaście minut.
Colton przejechał po mnie swoim wzrokiem, czego szczerze nienawidziłam. Parsknął po czym dodał:
- Piętnaście minut? Czekam tu tak od... hm, godziny?
- Żartujesz!
- Chciałabyś. Teraz się zbieraj, bo mam zamiar zabrać cię w dość tajemnicze miejsce.
- Tajemnicze? Wydawałoby się, że znam już wszystkie tajemnicze miejsca w tym domu...
Chłopak nie odezwał się, tyko ruszył schodami do góry.
- Jeśli znów mamy siedzieć w twoim pokoju, to mam nadzieję, że chociaż posprzątałeś.
- Szkoda. Już myślałem, że zrobisz to za mnie.
- A wyglądam na twoją sprzątaczkę? - burknęłam.
Colton odwrócił się i wydął usta.
- Jakbym tak przymknął lewe oko, a prawe trochę zmrużył powinnaś dostać tę posadę.
- Świetnie. Dokładnie o takim zawodzie marzyłam.
Ku mojemu zdziwieniu nie zatrzymaliśmy się przed drzwiami do jego pokoju. Skręciliśmy w lewo, po czym Colton stuknął dwa razy w ścianę i pchnął ją do środka. Próbowałam być spokojne, gdy gestem dłoni nakazał tam wejść.
- Uważaj na schody.
Lekko stąpałam po spróchniałych stopniach. Dopiero, gdy znalazłam się na samej górze, byłam w stanie w pełni rozejrzeć się po pomieszczeniu. Na pewno był to strych, lecz na taki nie wyglądał. Na ścianach było mnóstwo rysunków, po podłodze walały się koce i poduszki. Sterty kartek w kątach wyglądały, jakby z cudem udawało się im utrzymywać równowagę i nie upaść na ziemię. Stara kanapka była ozdobiona różnej wielkości miśkami. Zauważyłam tam nawet Kubusia Puchatka i jednego z Wojowniczych Żółwi Ninja. Na czole miał czerwoną przepaskę. Nie pamiętałam jego imienia, ale próbując przypomnieć sobie fabułę tej bajki byłam pewna, że to ten najbardziej agresywniejszy z braci.
     Spojrzałam zaciekawiona na Coltona, który z dumną rozglądał się po pomieszczeniu.
- Kiedy byliśmy mali, znaleźliśmy ten pokój. Weegs zawsze krzyczał na nas, gdy po całym dniu spędzonym tutaj schodziliśmy jedynie na kolacje. Chyba on sam nie ma pojęcia, że w tym domu istnieje jeszcze takie pomieszczenie.
- Ty, Samuel i Andia.
- Nie przepadaliśmy za sztywnym wystrojem całej tej kliniki, więc stworzyliśmy coś tylko dla nas.
Usiadłam na kanapie, kładąc na kolanach Wojowniczego Żółwia Ninja.  Cieszyłam się, że chłopak na tyle mi ufał, by pokazać to miejsce. Colton rozłożył się po drugiej stronie kanapy.
- Jeśli kiedykolwiek będziesz chciała coś przemyśleć, to ten pokój zawsze w tym pomaga - przynajmniej mnie.
- Dzięki. Więc tak spędzałeś dzieciństwo? Byłeś Królem Coltim? - roześmiałam się, czytając napis, który znajdował się na połowie jednej ze ścian.
- Oczywiście. Moje królestwo było ogromne! Aż po samą legendarną rzekę Yamasee - wskazał na pęknięcie w podłodze, które przechodziło przez połowę pokoju. - Tam właśnie odbyła się ostatnia bitwa między Elfami z Gór Wiecznych a Ogrami z Lasu Dusz.
- Kto wygrał?
- Oczywiście, że Elfy. Przecież umieją strzelać z łuku.
- Rzeczywiście. No ale gdyby na to nie patrzeć, Ogry zawsze posiadały dość niezły pancerz, który chronił je przed grotami strzał.
- Elfy wystrzeliwując strzałę wymawiały specjalne zaklęcie, które prowadziło ją w najsłabszy punkt przeciwnika, pozwalając przedrzeć się przez ten ich pancerz i zadać śmiertelny cios.
- Gdyby Elfy tak robiły, to Ogry z łatwością mogły by się do nich dostać. Wypowiedzenie takiego zaklęcia przecież trochę trwa!
- Masz czelność wątpić w szybkość Elfów? Radziłbym tego nie oznajmiać na głos. W końcu mają duże uszy.              




_______________________________________________

Oto i kolejny rozdział. Napisałam go dzisiaj - początkowo planowałam to na wtorek lub środę, ale dopiero potem zdałam sobie sprawę, że w przyszłym tygodniu muszę napisać aż cztery sprawdziany. >.< Także pewnie w następny weekend pojawi się 13 rozdział. Co do tej historii  - nie sądzę, by było wiele notek. Poza tym ostatnio dopracowałam zakończenie i .... w sumie, nie będę o tym pisać. Poza tym jak zawszę liczę na wasze komentarze! :D 

13 komentarzy:

  1. Oho , jestem pierwsza :)

    Czytam twojego bloga odkąd go założyłaś i muszę przyznać, że masz naprawdę wielki talent. Nie zdziwię się jeśli za parę lat znajdę twoją książkę w księgarni :) Rozdział jak zwykle świetny , niecierpliwie czekam na następny.
    Dużo weny x

    OdpowiedzUsuń
  2. Aslsonz *-*
    Ma chłopak wyobraźnię :D Teraz tylko czekać na kolejny ;_; jezu, czy wytrzymam? Chyba nie.

    OdpowiedzUsuń
  3. świetne, świetne, świetne! pisz, bo genialnie ci to wychodzi! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. N kończy, ty kończysz - jesteście wyjątkowo sadystycznymi ludźmi.
    Ale i tak was kocham ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie chodziło mi o to, że kończę, tylko że blog nie będzie miał jakość dużo rozdziałów. :D może tak koło 30? może mniej. (:

      Usuń
  5. Kocham twoje opowiadanie ! Mogłabyś kiedyś spokojnie wydać książkę <33 Czekam na kolejny !

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam ten blog i czytam go od poczatku pisz dalej bo jestes naprawde dobra

    OdpowiedzUsuń
  7. Świetna jesteś <333

    OdpowiedzUsuń
  8. Dość interesujący rozdział, dobry miałaś pomysł z tym pokojem ;) Gratulacje :) Czekam na kolejny i weny życzę ;** Tak wgl, zapraszam do mnie : http://lost-in-obsidian.blogspot.com/2013/11/rozdzia-1.html ;D

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak zwykle świetny!
    Z jednej strony nie mogę się doczekać końca, ale z drugiej go nie chcę.
    Jestem ciekawa jak będzie wyglądać wizyta z Andie.

    Życzę ci weny i zdania sprawdzianów... :+

    OdpowiedzUsuń
  10. A mogłaś byś trochę do ciekawego momentu doprowadzić =D

    OdpowiedzUsuń
  11. Czytam od początku, i jestem pod wrażeniem, pisz dalej, nie kończ, życzę VENY. 8)

    OdpowiedzUsuń